Medytacja metta – czym jest i jak ją praktykować?

Czym jest medytacja metta?
Reklama

Medytacja metta, nazywana też medytacją miłującej dobroci, to jedna z najstarszych praktyk wywodzących się z buddyjskiej tradycji Theravāda. Jej celem jest rozwijanie intencji życzliwości wobec siebie i innych – życzliwości bezwarunkowej, czyli bez żadnych oczekiwań. Nie jest to technika, która każdemu od razu przypada do gustu, ale warto się z nią zapoznać, bo w ciekawy sposób kształtuje ona postawę wobec świata oraz samego siebie. Zapraszam na kompletny przewodnik po medytacji metta – wyjaśniam, czym ona jest i jak ją praktykować, aby odnieść pożądane efekty.

Czym jest medytacja metta?

Słowo „metta” pochodzi z języka palijskiego i oznacza bezwarunkową, życzliwą intencję dobra wobec innych istot. Nie jest to uczucie ani stan emocjonalny, ale postawa – gotowość do tego, by każdemu – niezależnie od jego zachowania, poglądów czy relacji z nami – życzyć szczęścia, spokoju i wolności od cierpienia. W buddyjskiej tradycji metta jest jedną z czterech tzw. „nieskończonych postaw serca” (brahmavihāry), obok współczucia (karuna), współradości (mudita) i równowagi (upekkha).

Praktyka metty polega na stopniowym kierowaniu tej intencji do kolejnych kręgów osób – od siebie, przez bliskich, dalsze osoby, w tym te, z którymi się nie dogadujemy, aż po wszystkie żyjące istoty. Nie ma tu mowy o wymuszaniu „miłych” uczuć – chodzi raczej o rozwijanie przyjaznej obecności, bez oceniania, analizowania czy opierania się na emocjach, które w danym momencie mogą nie przyjść wcale. Metta to wybór: powtarzamy frazy, nie po to, by coś poczuć, ale by coś zasiać. To, czy z tego ziarna wyrośnie coś w przyszłości, nie ma większego znaczenia.

Jak wygląda praktyka medytacji metta?

Tradycyjna sesja metty ma jasno określoną strukturę. Zaczynamy od siebie – bo to właśnie do siebie najtrudniej kierować życzliwość. Następnie przechodzimy do osoby bliskiej (np. przyjaciela), osoby neutralnej, niezwiązanej z tobą (np. kasjerki ze sklepu), osoby trudnej (kogoś, z kim mamy konflikt), aż wreszcie do wszystkich istot – ludzi, zwierząt, tych znanych i nieznanych. Praktyka trwa od kilku do kilkudziesięciu minut, zależnie od doświadczenia i potrzeby.

Każdej z tych osób poświęcamy chwilę, powtarzając wewnętrznie określone frazy – zwykle 3 lub 4 – kierując je w myślach do danej osoby. Nie musimy niczego „czuć”. Wystarczy być obecnym, oddychającym, uważnym na słowa i intencję, która za nimi stoi.

Reklama

Formuły i intencje

Fraz metty nie trzeba wymyślać samodzielnie – istnieje klasyczny zestaw sięgający korzeniami buddyzmu, który można dowolnie modyfikować. Najczęściej stosowane mantry brzmią:

  • Obyś była bezpieczna.
  • Obyś była zdrowa.
  • Obyś była szczęśliwa.
  • Obyś żyła w spokoju.

Można używać formy „ja” (wobec siebie), „ty” (wobec konkretnej osoby) albo bezosobowej („wszystkie istoty”). Ważniejsze niż dobór słów jest ich intencjonalność – nie chodzi o to, aby mówić „ładnie”, ale aby faktycznie mieć to na myśli. Dla wielu osób zaskoczeniem bywa to, że po pewnym czasie powtarzania tych prostych zdań pojawia się realna zmiana – w tonie wewnętrznego dialogu, w sposobie reagowania na innych, w jakości relacji.

Co dzieje się w umyśle i ciele podczas metty?

Medytacja metta działa na kilku poziomach jednocześnie – psychologicznym, emocjonalnym i fizjologicznym. Już po kilku minutach praktyki można zaobserwować spowolnienie oddechu, rozluźnienie mięśni twarzy i szyi oraz wyciszenie reaktywności emocjonalnej. Powtarzanie życzliwych fraz wpływa na układ nerwowy w sposób podobny do technik uważnościowych – obniża aktywność ciała migdałowatego (reakcje lękowe) i wzmacnia połączenia odpowiedzialne za empatię i regulację emocji.

Z badań neuropsychologicznych wynika, że regularna praktyka metty zwiększa poczucie własnej wartości, redukuje symptomy depresji i poprawia jakość relacji interpersonalnych. Ciekawe jest też to, że efekt ten pojawia się niezależnie od tego, czy w danym momencie czujemy ciepło wobec siebie lub innych. Najważniejsze jest samo powtarzanie intencji – nawet jeśli na początku jest to trochę „na siłę”, to z czasem zaczyna przynosić pożądane efekty.

Kiedy metta działa, a kiedy niekoniecznie?

Jak każda technika, metta działa w określonych warunkach. Najlepiej sprawdza się wtedy, gdy praktykujemy ją regularnie – nie tylko od czasu do czasu, ale również jako codzienny rytuał kształtujący postawę wobec życia. Działa szczególnie dobrze u osób z tendencją do samokrytyki, braku współczucia wobec siebie, trudnościami w nawiązywaniu relacji. Potrafi wyciszyć emocjonalną reakcję na trudne osoby czy sytuacje – nie przez tłumienie, ale przez zbudowanie innego punktu odniesienia.

Nie zawsze jednak przynosi natychmiastowy efekt. U wielu osób na początku pojawia się frustracja – „nie czuję nic”, „to sztuczne”, „mam problem z życzeniem dobra komuś, kto mnie skrzywdził”. To normalne. Metta nie działa jak przycisk „czuj się lepiej”. To proces – czasem wymagający przejścia przez opór, zniecierpliwienie, pustkę. Warto mieć na uwadze, że intencja nie zawsze idzie w parze z emocją – i to też jest w porządku.

Zdarza się, że niektóre osoby odbierają mettę jako zbyt łagodną, „miękką” praktykę. Zwłaszcza ci, którzy preferują techniki bardziej analityczne lub skoncentrowane, mogą uznać ją za zbyt emocjonalną. Ale właśnie ta „miękkość” bywa czasem największą siłą metty – bo działa tam, gdzie sztywność nie ma już dostępu.

Czy trzeba coś „czuć”, żeby praktykować mettę?

To jedno z najczęstszych pytań. Odpowiedź jest prosta: nie, nie trzeba. W praktyce metty nie chodzi o wzbudzanie emocji, ale o wyrażanie intencji. Możesz powtarzać frazy życzliwości wobec siebie w dniu, kiedy czujesz się okropnie. Możesz kierować je do osoby, której nie lubisz, bez udawania, że nagle ją kochasz. Wystarczy gotowość – nawet jeśli bardzo delikatna – by życzyć tej osobie tego, co dobre. W mettcie nie deklaruje się przecież miłości czy przywiązania, a jedynie chęć do poprawy świata – a nie wiem jak wy, ale większości moich wrogów czy osób, których nie znoszę, ostatecznie życzę dobrze. Tak, aby byli szczęśliwi, po prostu jak najdalej ode mnie… Dla mnie to najbardziej uwalniający aspekt tej techniki, bo nie muszę niczego w sobie udawać, żeby praktyka miała sens.